Moc introspekcji i analizy z dystansem

Raz na jakiś czas stajemy przed koniecznością podjęcia decyzji, która zmieni nasze życie. Docieramy do rozdroży, gdzie ścieżka, którą wybierzemy, nieodwracalnie zamyka inne ścieżki.
Aby pomóc mi w podejmowaniu takich decyzji – czy to w życiu biznesowym, czy osobistym – piszę do siebie długie, szczegółowe e-maile, w których analizuję, gdzie jestem, gdzie chcę być, jakie mam opcje oraz jakie są ich wady i zalety.

Samo zapisywanie opcji pomaga mi je przemyśleć. Rzadko kiedy dochodzę do właściwych wniosków podczas pisania e-maila do siebie, ale zwykle dochodzę do nich kilka tygodni później – czasami po użyciu e-maila jako narzędzia do dyskusji z moimi bliskimi przyjaciółmi i zaufanymi doradcami.

Poniżej znajduje się e-mail, który napisałem do siebie 30 stycznia 2001 roku. Sprzedałem Aucland kilka miesięcy wcześniej i starałem się zdecydować, co powinienem zrobić dalej. Tym bardziej interesujące jest przeczytanie tego w świetle tego, co zrobiłem później

Od:Fabrice Grinda
Wysłane: Wtorek, Styczeń 30, 2001 5:26 AM
Do: Fabrice GRINDA
Przedmiot: Droga przed nami

Ostatnio miałem sporo wolnego czasu i poświęciłem go na zastanowienie się nad tym, na czym stoję w moim „biznesowym” życiu i co powinienem zrobić w nadchodzących latach.  Niestety nie udało mi się dojść do konkluzji i chciałbym poprosić o pomoc w przemyśleniu tej kwestii. Aby nadać strukturę moim myślom, zanotowałem analizę mojej obecnej sytuacji i tego, co mogę zrobić.

Aktualna pozycja

Nie jestem dziś bliżej niż trzy lata temu możliwości wpływania na poprawę sytuacji na świecie.  Co gorsza, nie osiągnąłem wystarczającego poziomu zamożności, abym nie musiał martwić się o to, jak będę zarabiać na życie przez kilka następnych lat.  W rezultacie będę musiał w najbliższym czasie prowadzić działalność „dla zysku”.

Po odejściu z Aucland byłem przekonany, że znów chcę być przedsiębiorcą. Po dwóch tygodniach odpoczynku stałem się tak niespokojny, że zacząłem analizować amerykański rynek internetowy w poszukiwaniu możliwości arbitrażu.  Podobnie zacząłem szukać „problemów” na świecie, które przedsiębiorca mógłby rozwiązać poprzez dezintermediację lub reintermediację określonej liczby łańcuchów dostaw lub procesów. Doprowadziło to do powstania szeregu pomysłów. Niestety żaden z nich nie był „właściwy”. W niektórych przypadkach otoczenie konkurencyjne było zbyt intensywne, w innych model biznesowy był niejasny… Coś zawsze było nie tak.

Co ciekawe, przeszedłem przez podobny proces w ciągu moich ostatnich 6 miesięcy w McKinsey. Nigdy nie znalazłem genialnego pomysłu poprzez analizę. Aucland powstał dzięki szczęściu. Pewnego dnia mój przyjaciel wszedł do mojego biura i powiedział: „Muszę zobaczyć tę stronę”. Tą stroną był eBay. Od razu zakochałem się w tym projekcie. Było idealnie. Miał duży rynek, atrakcyjny model biznesowy, potrzebował funduszy, które wiedziałem, że mogę zebrać, był łatwy do zrealizowania, a czas był odpowiedni. Co więcej, zakochałem się w tym biznesie, gdy zacząłem w nim pracować.
Niestety, przez ostatnie 6 miesięcy nie wpadłem na taki pomysł, a otoczenie pogorszyło się dla przedsiębiorców. Fundusze są trudniejsze do zebrania. Wiele nowych projektów, zwłaszcza w zakresie łączności szerokopasmowej i bezprzewodowej, wymaga tak ogromnych inwestycji, że lepiej, aby były one realizowane przez istniejące firmy z markami, doświadczeniem i gotówką. Nie mam możliwości dotarcia do kilku firm, które są tworzone przez innowacyjnych inżynierów i programistów. Przychodzą do mnie, abym zarządzał nimi po pierwszej rundzie pozyskiwania funduszy, na którym to etapie byłbym tylko pracownikiem z niskim procentem firmy. Za pośrednictwem prasy wysłałem wiadomość, że szukam nowych przedsięwzięć. Niestety otrzymałem tysiące bezwartościowych pomysłów i projektów.

Po 2 miesiącach bezskutecznego szukania pomysłów zaproponowano mi różne stanowiska w bankach inwestycyjnych, firmach konsultingowych, firmach private equity i działach internetowych dużych firm.  Odrzuciłem wszystkie te oferty i zamiast tego zostałem konsultantem dla wielu firm internetowych. Uzasadnieniem tego wyboru było to, że pozwoliłoby mi to pozostać w kontakcie ze „środowiskiem” i zwiększyłoby prawdopodobieństwo znalezienia nowego pomysłu.

Biorąc pod uwagę, że nadal otrzymuję wynagrodzenie od Aucland przez najbliższe 9 miesięcy, zdecydowałem się otrzymywać wynagrodzenie wyłącznie w formie kapitału własnego. Przez ostatnie cztery miesiące pracowałem „na pełny etat” (50 godzin tygodniowo, a nie jak zwykle 80 i więcej) dla MilleMercis (strona z listą życzeń), MinutePay (francuska strona podobna do PayPala) i Trokers (strona barterowa C2C, która uruchamia również stronę Half.com).  Głównie dla tych firm:

  • Napisz biznesplan (MilleMercis i Trokers)
  • Pozyskiwanie funduszy (MilleMercis i Trokers)
  • Obsługa rozwoju biznesu (głównie MinutePay i trochę MilleMercis)
  • Określenie strategii (wszystkie trzy)
  • Praca nad projektem i funkcjonalnością strony (MilleMercis)

Miałem ogromny pozytywny wpływ na wszystkie trzy firmy, ponieważ wszystkie trzy są na bardzo wczesnym etapie rozwoju. Zatrudniają od 3 do 8 pracowników, którzy otrzymują minimalne wynagrodzenie, a ich przychody są bardzo niskie lub nie ma ich wcale.  Problem polega na tym, że nie mogę się nudzić. Po napisaniu biznesplanu i wykonaniu kluczowej pracy związanej z rozwojem biznesu nie ma dla mnie wystarczająco dużo sensownej pracy. Również praca jest stosunkowo nudna. Po napisaniu biznesplanu raz, można napisać 50. Wszystkie mają tę samą strukturę. Podobnie inne aspekty pracy są bardzo powtarzalne. A może po prostu nie czuję tej samej pasji do czyjegoś projektu lub do tych konkretnych projektów.

Udało mi się jednak zrealizować jeden z moich celów – pozostać w kontakcie ze „środowiskiem”. Miałem na tyle wolnego czasu, że naprawdę pogłębiłem i poszerzyłem swoją sieć kontaktów w Internecie. Chodziłem na wszystkie ważne internetowe konferencje, spotkania i imprezy. Poświęciłem też czas na wakacje w Indiach i jazdę na nartach w każdy weekend. Niestety, żadne z tych działań nie zaowocowało genialnym pomysłem, a 50 godzin pracy tygodniowo w „nudnej” pracy konsultingowej uniemożliwia mi poświęcenie czasu na myślenie o nowych przedsięwzięciach biznesowych.

Nie jestem też pewien, czy model biznesowy, który stosuję, jest atrakcyjny. Obecnie posiadam:

  • 2% MilleMercis (do 5% więcej w opcjach na akcje przy wycenie ostatniej rundy wynoszącej 4 mln USD, w zależności od wyników)
  • 1% Trokers w opcjach na akcje przy wycenie z ostatniej rundy (1,5 mln USD)
  • 0% do 2% udziałów w MinutePay w opcjach na akcje przy wycenie z ostatniej rundy wynoszącej 5 mln USD, w zależności od wyników.

Nic dziwnego, że najwięcej czasu spędzam w MilleMercis (to również ten, który radzi sobie najlepiej). Problem polega na tym, że spółki te są na tak wczesnym etapie rozwoju, że nie jest jasne, kiedy moje udziały staną się płynne. W przypadku MilleMercis moje wynagrodzenie zależy od mojej zdolności do pozyskania funduszy lub sprzedaży firmy w ciągu najbliższych 9 miesięcy. Większość firm, które zwracają się do mnie z prośbą o konsultacje, chce tego samego rodzaju struktury wynagrodzeń opartej na wynikach.  Oczywiście ma to dla nich sens, ale zasadniczo zmusza mnie to do pracy dla nich w niepełnym wymiarze godzin przez co najmniej 12 miesięcy. Ponadto nie jest zbyt skalowalny – mogę wykonać tylko tyle pracy.

We wszystkich tych przypadkach otrzymuję opcje na akcje według wyceny z ostatniej rundy (we Francji bardzo trudno jest zrobić coś innego niż to). W rezultacie mój wzrost jest wysoce zależny od wyceny wyjścia. Ponadto firmy te są niezwykle ryzykowne. MinutePay i Trokers mają obecnie wątpliwy model biznesowy (mimo że uwielbiam te usługi i tworzą one wielką wartość dla swoich klientów). MilleMercis jest liderem na francuskim rynku list życzeń, ale jest niewielką firmą na rynku e-mail marketingu, z którego czerpie swoje przychody. Wszystko po to, aby powiedzieć, że tegoroczna praca może przynieść od 0 do nawet 1 miliona dolarów. To powiedziawszy, niezależnie od tego, jaką wartość wygeneruje dla mnie ten rok, gotówka prawdopodobnie nie będzie dostępna przez cztery do pięciu lat, kiedy spółki staną się płynne.

Biorąc pod uwagę, że mam pewne wydatki – jedzenie, mieszkanie (w końcu) itp. – Muszę zacząć generować trochę gotówki, jeśli nie chcę „zjeść” tej niewielkiej gotówki, którą otrzymałem z Aucland. Gdybym chciał pozostać konsultantem, musiałbym zmienić model biznesowy w październiku przyszłego roku, po tym jak Aucland przestanie mi płacić. (Należy pamiętać, że miałem możliwość uzyskania gotówki od trzech powyższych firm. Nie zdecydowałem się na to, ponieważ nie potrzebowałem jej, podczas gdy Aucland płacił mi w nadziei na zarobienie większej ilości pieniędzy poprzez przejęcie kapitału).

To powiedziawszy, nie chcę być konsultantem. Praca jest nudna i jest mało prawdopodobne, że uczyni mnie bogatym. Rozważam nawet zaprzestanie pracy, którą wykonuję dla MilleMercis, Trokers i MinutePay i zaakceptowanie straty, że pracowałem dla nich za darmo (gdybym przestał jutro, miałbym tylko 1% Trokers).

Problem polega na tym, że jeśli przestanę, muszę zrobić coś innego. Pytanie za bilion dolarów brzmi: co? Nie jestem pewien, co chcę robić i co by mnie ekscytowało. Wydaje mi się, że kilka ścieżek jest oczywistych:

Bankowość inwestycyjna

Nigdy nie pracowałem w bankowości inwestycyjnej, więc niekoniecznie jestem w stanie ocenić, jak wyglądałaby ta praca.  Patrząc na to z zewnątrz, myślę, że chciałbym pracować w dziale fuzji i przejęć w banku. Prawdopodobnie fajnie byłoby być częścią procesu negocjacji i zastanowić się nad konsekwencjami i uzasadnieniami transakcji. Praca brzmi podobnie do pracy nad rozwojem biznesu, którą wykonywałem dla Aucland, co mi się podobało.  Praca ta nie brzmi jednak na wymagającą intelektualnie i nie wykorzystywałaby dobrze mojej zdolności do rozumienia złożonych pojęć i teorii.  Nie czuję się też dobrym negocjatorem ani mediatorem.

Być może nawet przegapiłem najlepszą okazję do wejścia na rynek. Zaraz po tym, jak odszedłem z Aucland, zadzwonił do mnie headhunter z ofertą pracy jako szef działu fuzji i przejęć w dwóch francuskich bankach, gdzie podlegałbym bezpośrednio najlepszym partnerom. Nie wymienił ich nazw, ale dał wystarczająco dużo wskazówek, że domyśliłem się, że chodzi o Lazard i Société Générale. Biorąc pod uwagę, że nie miałem żadnego doświadczenia w branży, wydaje się to dość niespotykane. Nie sądzę, aby taka oferta mogła się dziś pojawić, zwłaszcza że aktywność w zakresie fuzji i przejęć znacznie spadła, a wszystkie banki zaczęły redukować zatrudnienie.

Nie jestem też pewien, gdzie byłoby najlepsze miejsce do pracy dla banku inwestycyjnego. Odkładając na razie na bok osobiste preferencje, mam przeczucie, że bankierzy inwestycyjni w Nowym Jorku lub Londynie zarabiają dwa do trzech razy więcej niż bankierzy inwestycyjni we Francji. (Pracują też znacznie więcej, ale to nigdy mnie nie przerażało).

Private Equity i LBO

Ponownie, nie mam bezpośredniej wiedzy na temat branży. Mam bardzo różne opinie od moich znajomych, którzy pracowali w tej branży. Niektórzy absolutnie nienawidzili swoich doświadczeń, podczas gdy inni je uwielbiali. Najwyraźniej różne firmy w tej dziedzinie stosują bardzo różne strategie (optymalizacja finansowa, LBO, MBO itp.). W rezultacie praca wykonywana na co dzień różni się znacznie w zależności od firmy.

Jeśli dobrze pamiętam, Su Lee (jedna z moich przyjaciółek z McKinsey) nie znosiła swoich doświadczeń tam. Była przepracowana i całe dnie spędzała na analizowaniu modeli finansowych. Michael Kahan (inny znajomy z McKinsey), który pracował dla Onex, miał zupełnie inne doświadczenia. Jego firma zajmowała się głównie wykupami menedżerskimi dobrze prosperujących spółek zależnych dużych firm lub konglomeratów, aby umożliwić tym firmom szybszy rozwój poprzez sprzedaż innym firmom itp. W rezultacie jego praca została podzielona na trzy zadania:

  • Znalezienie pomysłów na takie możliwości.
  • Analiza pomysłu: zdobycie wiedzy na temat rynku zarówno poprzez osobiste badania, jak i zatrudnienie konsultantów, spotkania z kierownictwem, przeprowadzenie analizy finansowej i zamknięcie transakcji.
  • Pomaganie firmom w rozwoju.

To faktycznie brzmi ekscytująco, ale musiałbym wykonać pracę, by móc to dobrze ocenić.

Dział internetowy dużej firmy

Wiele firm, takich jak Vivendi, Lagardère i France Telecom, posiada liczne oddziały internetowe. Wydaje się jednak, że mają niewielkie umiejętności w zarządzaniu tymi firmami. Najwyraźniej mam możliwość zostania tam szefem działu e-commerce lub nawet całej grupy internetowej. Jeśli dobrze rozegrałbym swoje karty, taka praca mogłaby doprowadzić mnie na sam szczyt jednej z tych grup po pewnym czasie (15 lat?).

Myślę, że te firmy potrzebują przedsiębiorczych ludzi, którzy dobrze rozumieją biznes, ale mam przeczucie, że nie chciałbym tam pracować:
Różne działy internetowe są częścią różnych małych lenn i są podatne na walki (byłem tego świadkiem wiele razy w Vivendi i France Telecom). Moja praca stałaby się wtedy wysoce polityczna, a ja nienawidzę polityki w firmie.
Kluczem do sukcesu będzie prawdopodobnie cierpliwość, dobre zarządzanie procesami, ustalanie właściwych agend i motywowanie moich bezpośrednich podwładnych. Czuję, że mogę to zrobić, ale byłoby to dla mnie o wiele nudniejsze niż definiowanie strategii, pozyskiwanie funduszy, negocjowanie umów, zabawa z projektowaniem stron itp.

Z drugiej strony, prawdopodobnie mógłbym tam pracować 40 godzin tygodniowo, a pensja może być w większości stała i wysoka. Inny z moich znajomych z McKinsey pracuje dla Bertlesmana i wydaje się, że dokładnie tak jest w jego przypadku. Jest bardzo dobrze opłacany, pracuje stosunkowo niewiele, ale wydaje się też całkowicie znudzony swoją pracą i wydaje się nienawidzić biurokracji i polityki, która go otacza.

Praca dla startupu

Zaproponowano mi stanowiska dyrektora generalnego lub szefa rozwoju biznesu w wielu startupach. Do tej pory odrzuciłem te oferty, ponieważ nie podobały mi się te projekty. Albo nie były dobre, albo po prostu niezbyt ekscytujące. Na bardziej ogólnym poziomie uważam jednak, że nie byłoby dobrym pomysłem pracować dla startupu, którego nie stworzyłem. Moim zdaniem najfajniejszą częścią życia startupu jest jego geneza, kiedy trzeba zrobić wszystko – zbudować zespół, technologię, znaleźć model biznesowy, dostosować biznes do otoczenia, klientów itp. Gdy firma osiągnie pewien etap rozwoju, ogólna strategia jest zdefiniowana, struktura organizacyjna jest bardziej przejrzysta, a praca CEO staje się znacznie bardziej oparta na procesach – upewniając się, że firma osiąga dobre wyniki, że różne działy osiągają dobre wyniki, oceniając swoich bezpośrednich podwładnych, komunikując się z akcjonariuszami itp. Mogę wykonywać tę pracę, ale nie ekscytuje mnie ona tak bardzo, a ktoś taki jak Paul Zilk, 43-letni dyrektor generalny, którego zatrudniłem, by zastąpił mnie w Aucland, może robić to znacznie lepiej ode mnie.

Ponadto z finansowego punktu widzenia praca dla startupu bez bycia jednym z założycieli niesie ze sobą duże ryzyko niepowodzenia przy znacznie mniejszych nagrodach.

Venture Capital

Po tym, jak przez ostatnie kilka lat byłem świadkiem ogólnego poziomu niekompetencji VC w Europie, naprawdę kusiło mnie, aby dołączyć do funduszu VC po Aucland. Otrzymałem kilka ofert dołączenia jako partner w nowo utworzonych funduszach lub dołączenia jako współpracownik lub wiceprezes w istniejących funduszach.

Lubię czytać biznesplany i spotykać się z zarządami różnych firm. Zmusza mnie to do myślenia i analizowania wielu branż. Jednak będąc aniołem biznesu i zakładając Kangaroo Village, inkubator, w którym zasiadam w komitecie selekcji projektów, zdałem sobie sprawę, że nie jestem dobrze przygotowany do wydawania osądów na temat zdecydowanej większości projektów. Są one zbyt wyspecjalizowane i zbyt techniczne. Podobnie w wielu przypadkach, zwłaszcza ostatnio, byli konsultanci lub bankierzy prezentują projekty. Po latach treningów prezentują się tak dobrze, że trudno powiedzieć, jak dobrzy są w rzeczywistości. Ostatecznie prawdopodobnie nie byłem lepszy w wyborze projektów niż VC, których krytykuję.

Również kiedy tworzyłem Kangaroo Village, moim zamiarem było naprawdę pomóc firmom, w które zainwestowaliśmy, poprzez aktywne uczestnictwo we wczesnym etapie. W rzeczywistości zostaliśmy tak zasypani biznesplanami (o fatalnej jakości), że nie mogliśmy zbytnio pomóc firmom, w które zainwestowaliśmy.

Nienawidzę też procesu negocjacji z założycielami i jego podwójnych standardów. W jednej chwili próbujemy argumentować, że ich firma jest bezwartościowa, a w drugiej po naszej inwestycji jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Następnie sytuacja znów staje się napięta w związku z kolejną rundą finansowania. Wolałbym tego uniknąć.

Prawdopodobnie nie jest to również odpowiedni moment na wejście na rynek venture capital. Kapitał wysokiego ryzyka jest wysoce cykliczny. Zwrot z inwestycji zależy od wyjść – IPO lub sprzedaży. Biorąc pod uwagę, że wyceny są znacznie niższe niż były i że rynek IPO został zamknięty, spółki venture capital prawdopodobnie nie będą sobie dobrze radzić w nadchodzących latach. Ponadto fundusze mają zwykle 6-10-letnie cykle życia. Dziś nie jestem gotów poświęcić 10 lat na jakąkolwiek pracę.

Bycie przedsiębiorcą

Uwielbiam czas spędzony w Aucland (przynajmniej do momentu, gdy sprawy z moim VC zaczęły się komplikować). Uwielbiałem różnorodność pracy, ciągle zmieniający się rynek i potrzebę bycia kreatywnym. Podobała mi się również płaska struktura organizacyjna i krzyżowanie się naszego życia zawodowego i towarzyskiego. Martwi mnie jednak to, że czas, który najbardziej mi się podobał, jest również czasem, którego najprawdopodobniej nie powtórzyłbym w nowym startupie.

Zbyt długo byliśmy niedostatecznie obsadzeni i zorganizowani. Dało mi to możliwość wykonywania każdej pracy w firmie i odgrywania ogromnej roli we wszystkim, co się działo. Jednak tylko kilka osób może zrobić tak wiele. Bardzo nas to spowalniało i prowadziło do różnych błędów (a właściwie przegapiłem kilka ogromnych błędów moich pracowników, ponieważ nie miałem czasu sprawdzić, jak sobie radzą). Gdybym pominął tę pierwszą część, nadal chciałbym być przedsiębiorcą, ale „interesująca” część trwałaby tylko 12-18 miesięcy, po czym lepiej byłoby przekazać firmę komuś takiemu jak Paul Zilk.

Idealną pracą dla mnie wydaje się więc być „seryjny przedsiębiorca”. Ale do tego musiałbym mieć „seryjne pomysły”, a to nie jest prawdopodobne, biorąc pod uwagę trudności, jakie mam obecnie ze znalezieniem choćby jednego dobrego pomysłu. Ponadto, jak już wcześniej wspomniałem, czasy nie są tak dobre dla przedsiębiorców jak kiedyś.

Bycie przedsiębiorcą w rezydencji (EIR)

Gdybym został przedsiębiorcą na rezydenturze, pracowałbym dla firmy venture capital, aby spróbować wymyślić pomysł na biznes. Daliby mi dostęp do swoich zasobów i pomogliby mi ocenić moje pomysły. Nie jest dla mnie jasne, w jakim stopniu otrzymywałbym wynagrodzenie za pracę, którą dla nich wykonuję. Z tego, co rozumiem, istnieje domniemane porozumienie, zgodnie z którym EIR musi przedstawić pomysł w ciągu 12 miesięcy.

Na początku bardzo spodobał mi się ten pomysł. Uznałem, że pozwoli mi to znaleźć nowy pomysł, a jeśli spodoba się on VC, będę mógł ominąć etapy miłości i finansowania zalążkowego, aby bezpośrednio przeprowadzić pierwszą rundę finansowania i znacznie szybciej rozwinąć biznes.  Praca brzmi bardzo podobnie do tej, którą wykonuję dzisiaj. Byłbym otoczony inteligentnymi ludźmi (przedsiębiorcy internetowi, z którymi obecnie prowadzę burzę mózgów, są inteligentni), mógłbym jeździć na różne konferencje (już to robię) i mógłbym pracować z niektórymi spółkami portfelowymi VC (pracuję również ze startupami jako konsultant). Biorąc pod uwagę mój brak kreatywności w znajdowaniu nowych pomysłów, mogę nie poradzić sobie lepiej niż obecnie.

Inne

Ta lista nigdy nie będzie w pełni wyczerpująca, ponieważ wybór jest nieskończony. Istnieje kilka innych potencjalnych możliwości. Mógłbym uzyskać tytuł MBA. Dałoby mi to czas wolny na zastanowienie się, co robić dalej i pozwoliłoby mi zbudować sieć relacji. Jednak tak naprawdę nie chcę zdawać GMAT i przechodzić przez proces aplikacji. Czuję, że nie nauczyłbym się tam prawie niczego i nie mogę uzasadnić kosztu alternatywnego tego czasu.

Z drugiej strony, nie mam nic przeciwko robieniu czegoś zupełnie innego niż możliwości, o których wspomniałem powyżej (nawet poza obszarem biznesu). Zwykle nudzi mi się coś po kilku latach. Z wyjątkiem moich studiów w Princeton, gdzie czułem, że mogę zostać na zawsze i dobrze się bawić, ponieważ uwielbiam się uczyć, moje zainteresowania ciągle się zmieniały. Na początku uwielbiałem prowadzić moją firmę komputerową – zakładać firmę, znajdować dostawców i klientów, przygotowywać wyceny, sprzedawać komputery, składać je, prowadzić księgowość itp. Jednak po trzech latach miałem dość radzenia sobie z błędami i wkurzonymi klientami (komputery były wtedy jeszcze mniej stabilne) i wszystko stało się tak zbędne… Na początku uwielbiałem McKinsey (ok, nie pierwsze okropne badanie Libby Chambers, ale wszystkie późniejsze badania). Uwielbiałem większość ludzi, których tam poznałem (wszyscy byli tacy inteligentni i interesujący). Na początku uwielbiałem pisać i prowadzić prezentacje. Naprawdę czułem, że poprawiam swoje umiejętności komunikacji ustnej i pisemnej i uwielbiałem uczyć się strategii biznesowej i zawiłego funkcjonowania różnych branż. Jednak po 18 miesiącach zacząłem odczuwać niepokój. Praca stała się powtarzalna (po napisaniu wystarczającej ilości decków można napisać ich nieskończoną ilość we śnie). Również praca nie wydawała się zbyt znacząca i satysfakcjonująca. Często moje rekomendacje nie były wdrażane lub dotyczyły nieistotnych tematów (szczególnie w firmach takich jak Amex, gdzie mieliśmy 200 badań). Nawet gdy moje rekomendacje zostały wdrożone, nie miałem okazji ich zobaczyć i mogłem dowiedzieć się o ich wdrożeniu w kolejnych miesiącach. Do tego czasu pracowałbym nad innym projektem i już by mnie to nie obchodziło. Prawdę mówiąc, po 2 latach Aucland stawał się taki. Byłem bardziej niż szczęśliwy, mogąc zrzucić codzienne zarządzanie firmą na Paula (który jako pierwszy został dyrektorem operacyjnym), dyrektora finansowego i szefa marketingu. Na początku wciąż miałem do odegrania ważną rolę, zwłaszcza w nauczaniu ich pracy, definiowaniu strategii, zawieraniu transakcji biznesowych i zabawie z witryną. Jednak po wykonaniu większości tej pracy moja wartość dodana była minimalna. Zdecydowanie nadszedł czas, aby przekazać stanowisko CEO Paulowi i zająć się czymś innym (w rzeczywistości tak się nie stało z powodu konfliktu z moimi udziałowcami, ale to już inna historia). Po 5 latach w biznesie zdecydowanie przydałaby mi się przerwa i chciałbym zrobić coś innego. Muszę tylko dowiedzieć się co. Szkoda, że nie można zostać gwiazdą filmową lub sportową z dnia na dzień. Myślę, że fajnie byłoby spróbować, przynajmniej przez jakiś czas. Nawiązując do tematu, pisanie artykułów dla francuskiej gazety codziennej sprawia mi dużo frajdy. Piszę jeden artykuł tygodniowo na dowolny temat związany z Internetem. Zajmowałem głównie niekonsensualne stanowiska na różne tematy, które prowadziły do interesujących debat (szczerze mówiąc, artykuły nie zostały jeszcze opublikowane, jak dotąd dzieliłem się nimi tylko z innymi przedsiębiorcami internetowymi).

Ogólnie czuję, że decyzja, którą muszę podjąć, będzie miała ogromny wpływ na moje życie. Obecnie mam bardzo dużą liczbę opcji. Gdy zacznę podążać jakąś ścieżką, wiele innych potencjalnych ścieżek nie będzie już dostępnych. Po raz pierwszy w życiu nie wiem, który z nich jest właściwy. Podróż, którą odbyłem do tej pory i wybory, których dokonałem w życiu, zawsze wydawały mi się oczywiste – decyzja o ciężkiej pracy w szkole, o pójściu do Princeton, o dołączeniu do McKinsey, o stworzeniu Aucland… Pomimo wszystkich błędów, które popełniłem po drodze (zwłaszcza w życiu osobistym), wierzę, że wszystkie te decyzje były słuszne (przynajmniej dla mnie), niezależnie od tego, jak się zakończyły (doświadczenie Aucland mogło być ogromnym sukcesem. Było tak blisko… Wszystko sprowadziło się do dwóch błędnych decyzji. Najpierw moja własna. Powinienem był sprzedać eBay za 15 milionów dolarów. Potem Arnaulta. Powinien był pozwolić mi sprzedać firmę w lutym zeszłego roku).

Pomimo różnych „gorszych” okresów, kochałem życie, które prowadziłem do tej pory. Uwielbiam wspomnienia, które mam z tego okresu i wyraźnie pamiętam, że cieszę się życiem, pomimo żalu, który nieuchronnie pojawia się, gdy patrzę na stracone okazje i popełnione błędy. Oprócz cieszenia się życiem, które prowadziłem, czuję, że osiągnąłem kilka znaczących rzeczy. W Princeton uwielbiałem poczucie spełnienia, jakie dawała mi pomoc studentowi w zrozumieniu koncepcji, której wcześniej nie rozumiał (byłem korepetytorem w dziedzinie ekonomii, asystentem nauczyciela w dziedzinie rachunkowości i konsultantem w dziedzinie ekonometrii). Jednym z najszczęśliwszych momentów w moim życiu było to, gdy pewna dziewczyna (niestety nie pamiętam kto) powiedziała mi, że ciężko pracowała i dołączyła do McKinsey, ponieważ chciała pójść w moje ślady. Podobnie w przypadku Aucland czuję się dumny, że pomogłem zmienić sposób myślenia we Francji. Aucland był pierwszym francuskim startupem, który zebrał dużo pieniędzy (podwyższenie kapitału o 18 milionów dolarów było niespotykane we Francji w lipcu 1999 roku, 1 lub 2 miliony dolarów były wtedy normą), byliśmy pierwszymi, którzy agresywnie wykorzystali PR i buzz. Wizerunek, jaki zyskałem w prasie jako dziecko francuskiego Internetu, pozwolił mi inspirować ludzi. Młodzi ludzie znów mogą odnieść sukces… Jedynym artykułem, który podobał mi się w prasie na temat mojego doświadczenia z Aucland, był mały fragment, który mówił: „Dzisiejsze pokolenie młodych Francuzów nie chce już być jak Lou Gerstner z IBM, marzą o byciu przedsiębiorcami jak Fabrice Grinda z Aucland”. Ostatnią rzeczą, z której jestem dumny, jest fakt, że zmieniłem życie tak wielu moich pracowników. Są oczywiście rozczarowani, że marzenie, które im sprzedałem, nie spełniło się, ale i tak zmieniłem ich życie na lepsze. Wielu z nich utknęło w bezsensownych pracach, których nienawidzili jako sprzedawcy lub kelnerzy, a teraz są gorącymi towarami na rynku pracy (i podoba im się to).

Chcę, aby ścieżka, którą wybiorę, pozwoliła mi być zadowolonym z pracy, którą wykonuję na co dzień i pozwoliła mi poczuć większe poczucie spełnienia (do tej pory nigdy nie byłem w stanie wpłynąć na więcej niż kilka osób).  Jeśli uda mi się uzyskać obie te rzeczy i uniknąć błędów z przeszłości, wszystko powinno być świetnie.

W każdym razie, robi się późno (5 rano) i jakość zarówno mojego myślenia, jak i pisania zaczyna znacząco spadać, więc zostawię to tak.

Entrepreneurship: The Game

As a champion of entrepreneurship, I can only applaud the charitable Ewing Marion Kauffman Foundation, headed by Carl Schramm, which gives away $70 million per year to promote entrepreneurship around the world.

One of its most interesting projects is Hot Shot Business. Hot Shot Business is the result of a partnership with the edutainment arm of Walt Disney. It allows millions of budding entrepreneurs to open their own pet spa, skateboard factory, landscape-gardening business or comic shop in Opportunity City. Players start marketing campaigns; change products, services and prices and respond to demanding customers and big events.

Hopefully all these entrepreneurs will be more open to risk and help us save ourselves from the creeping bureaucracy and risk aversion that is becoming increasingly prevalent in developed countries – including, I am afraid to admit, the United States.

Moments (incorrectly) attributed to Jorge Luis BorgesMoments (incorrectly) attributed to Jorge Luis BorgesMoments (incorrectly) attributed to Jorge Luis Borges

While in Argentina, I came across this inspiring poem. Carpe diem!

Moments

If I could live my life again
I’d try to make more mistakes,
I wouldn’t try to be so perfect,
I’d be more relaxed,
I’d be more true-to-life than I was.

In fact, I’d take fewer things seriously,
I’d be less hygienic,
I’d take more risks,
I’d take more trips,
I’d watch more sunsets,
I’d climb more mountains,
I’d swim more rivers,
I’d go to more places I’ve never been,
I’d eat more ice cream and less lime beans,
I’d have more real problems and less imaginary ones.

I was one of those people who live prudent and prolific lives each minute of their existence.
Of course did I have moments of joy yet if I could go back I’d try to have good moments only.
In case you don’t know: that’s what life is made of.

I was one of those who never go anywhere,
without a thermometer,
without a hot-water bottle,
without an umbrella,
without a parachute.

If I could live again
I’d travel light,
I’d try to work barefoot,
from Spring to Fall,
I’d ride more carts,
I’d watch more sunrises,
play with more kids.

If I could live my life again
– but now I am 85,
and I know I am dying.

You can also read the original in Spanish.

A Eulogy to Rong Yiren

While I never knew him, I would much have liked to. Rong Yiren was a true entrepreneur. Rong’s family had created one of the largest businesses in China. When his family fled from China in 1949 as the communists took it over, Rong stayed to run the 24 flour mills, and various dyeing, printing and textile factories he owned employing some 80,000 people. He presented himself as a patriotic capitalist who had remained to help China end its poverty. He astutely handed over large stakes in his family’s business in exchange for becoming the vice-mayor of Shanghai and in 1959 vice-minister for the textile industry. He used his guanxi, or personal connections, to survive the Cultural Revolution. His companies were confiscated and he was reduced to doing medial work, but his connections shielded him from further terror.

His dogged conviction that China would discover capitalism was finally proven right when Deng Xiaoping decided to experiment with capitalism and enlisted Rong to lead the way. In 1979, he founded CITIC which swept up telecoms, utilities and highways. When Deng in the 1980s set up the Special Economic Zones in Guangdong and Fujian, CITIC was there first to exploit the property boom.

Mr. Rong’s conglomerate now boasts assets of more than 51 billion yuan ($6.3 billion) and 200 affiliated enterprises, including airlines, Hong Kong banks, timber operations and Australian aluminum smelting. These assets made him a billionaire.

Mr. Rong passed away on October 26, aged 89.

Patagonia

One cannot but be in awe at the amazing beauty and diversity of Patagonia. From the Perito Moreno Glacier near Calafate to the “Seven Lakes” of Bariloche, Patagonia offers an incredibly rich and diverse scenery and ecology.

big

I started with a few days in Cumelen at Alec’s place. For those of you who do not know him, Alec is an amazing entrepreneur – HBS grad, former BCG consultant, who created Deremate, the largest auction site of Latin America. He just sold Deremate to La Nacion and Mercadolibre (part owned by eBay) and is taking a few months off. Cumelen is in the Seven Lake district and is part of “Green Patagonia” – a wet micro-climate with an abundance of trees. There we boated on Nahuel Huapi lake, biked, hiked and rafted under the rain. A full day of hiking in Santana – in the 20 km no man’s land between Chile and Argentina – was close to my heart as we trekked to the Dora and Ana waterfalls. The way back offered the most prominent view of a full rainbow I had ever seen. Rafting on the Manso river also proved extremely exciting as it offers category 4 rapids and ends in Chile where we drove quads back to Argentina.

Alec and I then flew to southern Argentina to explore the Perito Moreno Glacier. An invigorating 8 hour climb of the glacier allowed us to discover a white desert of immense diversity with beautiful blue lagoons. Deftly using our crampons, we climbed near the accumulation zone. It’s amazing to see a glacier can exist in the 15 degree Celsius ambient temperature near the lake.

The next day proved just as exciting as we galloped for hours at the Estancia Anita near Calafate – just an hour away of the glacier, but with a topology akin to Arizona.

After an amazing week of adventure we were off to Buenos Aires to plot world conquest!

Investment Banking Fees

My post praising the value of investment bankers led to a number of e-mails asking for the parameters for investment banking fees for M&A. Here is the retail M&A price list from a first tier investment bank:

Aggregate value of transaction – Aggregate fee as a % of the transaction

    $20 billion – 0.150%
    $15 billion – 0.180%
    $12.5 billion – 0.200%
    $10 billion – 0.230%
    $9 billion – 0.240%
    $8 billion – 0.250%
    $7.5 billion – 0.265%
    $7 billion – 0.275%
    $6 billion – 0.300%
    $5 billion – 0.320%
    $4 billion – 0.360%
    $3 billion – 0.400%
    $2 billion – 0.450%
    $1 billion – 0.600%
    $900 million – 0.625%
    $800 million – 0.650%
    $700 million – 0.700%
    $600 million – 0.700%
    $500 million – 0.800%
    $400 million – 0.900%
    $300 million – 1.000%
    $200 million – 1.200%
    $100 million – 1.500%
    $50 million – 2.000%

As I mentioned before, those are retail prices so you might be able to shave a bit from those. Also, at lower price points and/or in deals that are less likely to happen you likely to have a retainer (say $50k) and a minimum transaction fee (say $750k).

Sometimes, if I have a good understanding of the value of the company, I also structure deals giving bankers an upside for selling the company at a premium to my expected value. For instance if I think the company is worth $100 million, I might pay 1.5% on the first $100 million, but 2% on the next $50 million and 2.5% after that. You need to realize that the marginal value of the extra million is worth a lot more to the shareholders than to the bankers who would rather get the deal done.

I hope this provides good guidance!

Side note: IPO fees are very different. For IPOs where the market cap is below $400 million the bankers take 7% of the proceeds split between the book runner and the co-managers.

Morocco

My trip to Morocco was magnificent. There was palpable energy in the air and the attitude of many of the people in the street reminded me of China in 1994!

After landing in Casablanca, the capital, I headed to Marrakech, the red city. The city has a long history as it was a large imperial city and several dynasties had made it their capital as testified by the numerous historical monuments in the city.

I ate dinner that evening at “Le Comptoir de Marrakech” which is part of “Le Buddha Bar,” before heading to the Riad where I was staying. For those not familiar with it, a Riad is a traditional Moroccan housing where entire families live together. While the exterior is typically modest, those are typically large on the inside and have a large internal garden that serves as the focal point of the Riad. I stayed at the Riad “Les Boungainvilliers” where the owners were nice enough to rent me a room.

The second day started with a visit to the famed Djamaa El Fna at the heart of the medina – a vast plaza outside of the souk with snake charmers, monkey trainers, acrobats and animals of all kinds. From there I explored the souk with its infinite offering – traditional clothes, carpets, jewelry, etc.

From there one it was off to “Les Jardins Marjorelle” an ecological masterpiece by Jacques Morelle with numerous plants from around the world beautifully assorted. The park is owned by Yves Saint Laurent and Pierre Bergé.

I ate lunch at “El Fassia” an amazing Moroccan restaurant owned and managed by women where I tried a delicious multitude of local food.

In the afternoon, I visited the Bahia and Bdiaa palaces. The Bahia palace is relatively close to Jemaa El Fna. It occupies around 27 acres and was built in 1880 by Ahmed ben Moussa, the grand vizir of the sultan. The palace has two parts: an old part with apartments around a riad paved in marble; a recent part with a large garden surrounded by rooms for the concubines. I was most impressed by the mosaics on the walls, magnificent ceilings, the marble and the humongous double doors.

The El Bdia palace is grandiose and was built in 1578 after the victory by sultan Ahmed El Mansour Ed-Dahbi in the “battle of the three kings.” The palace is mostly in ruins and a housing place for storks but its roof provides startling views of Marrakech. It also houses an alcove “Mihrab” more than 900 years old for the imam to direct prayers and read the Koran.

That evening was spent at Chez Ali – a traditional Moroccan dinner in massive tent with diverse folklore troops singing, dancing and animating the evening. At the end of the meal the real show began with an horseback riding show displaying old tribal power with various acrobatic tricks and mock cavalry charges with gun fire.

On the third day, I was off to Agadir by way of Essaouira. Essaouira, ex-Mogador, means “the well drawn.” It is a beautiful coastal city built on a rock with strong Atlantic winds making it a paradise for wind and kite surfers. That evening I reached Agadir and stayed at the Club Tikkida Dunas. Agadir is more of a beach resort on the Atlantic. I took advantage of an amazing 2 hour massage for $30 at the “Argan Massage Center” which was much needed after so much driving and in light of the coming trek and journey to the desert.

I was then off for the dunes of Chegaga in the Sahara. I stopped on the way at Taroudant, Taliouine and Tazenakht. We then went through a 96 km of off road course in diverse sceneries reminiscent of the “Paris Dakar” – even managing to get stuck in one of the dunes! After many hours of digging, we finally escaped and reached the immense and beautiful blond dunes where we bivouacked and tented with nomads – the blue men of the desert. I had hoped to see the sunset, the stars and the sunrise in the Sahara, but it was not to be as it was raining non-stop!

The next two days were absolutely amazing as we first raced dune buggies before beginning a beautiful 15 mile 2 days hike in the afternoon. It was unfortunately time to go back and the next day we started the long trek back to Marrakech. We started with 60 km of off road before reaching Zagora. We traversed the famed Draa valley in the middle of palm tree oasis with tons of “Kasbahs” and “ksours” – small villages with houses in cooked mud and stone walls. Then came a late lunch at Agdz before heading to Ourzazate. From Ouarzazate to Marrakech, we moved slowly through a blizzard as we crossed the summit of Tizi-n-Tichka at 2,260 meters of altitude.

I finally reached Marrackech and spent the night a the Tikkida Garden before heading back to Casablanca for my flight to Nice the next day.

All in all, it was amazing. I loved the country, the people, the food, the culture and saw rain and snow in the Sahara. I am sure one of my upcoming startups will have a North African component to it 🙂

Next stop: Argentina!

>